Część pierwsza: Z pamiętnika Głupca cz.1 – Adeptus Minor
Część druga: Z pamiętnika Głupca cz.2 – Magister Templi
Część trzecia: Z pamiętnika Głupca cz.3 – Magus
अनिच्च
“W książce tej mówi się o Sefirotach i Ścieżkach; Duchach i Zaklęciach; Bóstwach, Sferach, Planach i wielu innych rzeczach, które mogą istnieć lub nie.
Nieistotne jest, czy istnieją one, czy też nie. W wyniku pewnych działań następują pewne rezultaty; usilnie przestrzega się uczniów przed przypisywaniem obiektywnej prawdziwości lub filozoficznej słuszności do którejkolwiek z nich.”
(Aleister Crowley, Liber O)
Odkąd doznałem Absolutu po raz pierwszy i zostałem Mistrzem Świątyni, uważałem, iż poznałem Prawdę, przez co zyskałem już stabilny oraz niezmienny światopogląd. Byłem zatem bardzo zdziwiony, gdy czytałem jak Lon Milo Duquette – będący stopień wyżej – pisał w swoich książkach, by niczego nie brać za pewnik, ponieważ nie ma pewności, czy w przyszłości nie zmieni zdania. Jednak – jak pisałem – choć ponad Otchłanią w pewnym sensie widzi się całą Górną Triadę, to inną kwestią jest jej doświadczenie. Tak też dopiero gdy sam sięgnąłem tego poziomu, ujrzałem uniwersalizm Prawa Zmienności.
Jak widać w poprzedniej części, moja inicjacja do drugiej sefiry przebiegła za pomocą substancji znanej szerzej jako LSD, w związku z czym może się wydawać pasywnemu czytelnikowi bardzo wątpliwa. Nie ukrywam, że choć na niecały miesiąc po niej wziąłem przysięgę Magusa, to przez kolejne miesiące nadal nie byłem pewny swojego osiągnięcia, podając sobie zarzut, jakoby istniała możliwość, że po prostu się zaćpałem. Rozmyślałem na ten temat naprawdę długo. Obecnie nie mogę już jednak przeczyć temu dokonaniu, bowiem 1) doznałem Absolutu już wcześniej, na długo zanim spróbowałem psychodelików; 2) wypełniłem następnie wszystkie zadania stopnia Mistrza Świątyni; 3) osiągnięcie miało wydźwięk w postaci zewnętrznego skutku, najpierw jako proroczy sen, a później materializacja jego treści (“Sukces twym dowodem!” [AL III:42]); 4) zdobyłem więcej doświadczenia z psychodelikami i niewiele sesji było tak owocnych; 5) to, co działo się dalej (patrz niżej), znalazło pokrycie w doświadczeniach i opisach innych osób.
W tym miejscu chciałbym poświęcić kilka zdań kwestii substancji psychoaktywnych lub narkotyków. Jeszcze jakiś czas temu, gdyby ktoś powiedział mi, że doznał oświecenia, gdy był naćpany, to nie potraktowałbym tej osoby zbyt poważnie. Jednak jeśli spojrzeć na tę sprawę z nieco innej strony, to przecież ewidentne jest, że do tego właśnie powinny one służyć. Jeśli pomyśli się nad tym dłużej, łatwo zauważyć, iż w globalnej sferze informacji doszło do pomieszania przyczyn i skutków. Środki te nie wywołują zmian w ludzkim postrzeganiu “ponieważ są psychodelikami”, lecz tak nazwane zostały właśnie po tym, jak badacze zauważyli powodowane przez nie odmienne stany świadomości.
Temu też bagatelizowanie jakichś swoich (lub czyichś) doświadczeń tylko dlatego, że nastąpiły po spożyciu psychodelicznej substancji, nie ma sensu. Równie dobrze możemy powiedzieć to o jakichkolwiek innych magicznych przygodach – czy to będzie podróż astralna, ewokacja ducha, czy dywinacja. Są to wszystko arbitralne imaginacje i przestają nimi być jedynie gdy owocują w rzeczywistych skutkach.
Poza tym, sesja z LSD doprowadziła mnie jeszcze do ciekawej hipotezy. Skoro jakaś substancja chemiczna potrafi faktycznie doprowadzić do wyniesienia umysłu poza granice relatywnej rzeczywistości, to może Przekroczenie Otchłani następuje właśnie w skutek tego? Wiemy nie od dziś, że w naszych ciałach produkowane jest DMT, natomiast niektóre opisy doświadczeń przyjmujących je osób zgadzają się niejako z tym, jak sam opisywałem swoje doznanie Absolutu. (Niedawno poznałem też innego Mistrza Świątyni, który wyciągnął identyczny wniosek, a także usłyszałem o pewnym channelingerze, zakładającym coś podobnego).
W tej chwili istnieją zatem jak dla mnie dwie możliwości:
– świadomość jest produktem naszego fizycznego mózgu, dlatego możemy oddziaływać na nią środkami chemicznymi
– wszystko dzieje się wewnątrz świadomości, mózg jest zaś jedynie jej najbliższą symboliczną formą, dlatego podniesienie wibracji umysłu synchronizuje się z m. in. zażywaniem substancji psychoaktywnych
Nie mam żadnej pewności, która z tych dwóch opcji jest prawdziwa, ale wiem jedno: Są one ze sobą ściśle związane, dlatego też nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Tak samo nie jest ważne, czy duchy lub eteryczne energie istnieją naprawdę, czy tylko w naszych głowach. Skoro poprzez działanie z nimi jesteśmy w stanie wywoływać rezultaty w zewnętrznej rzeczywistości, to równie dobrze możemy powiedzieć, że są równie realne, co ona sama.
And the Magus is Love!
Jakiś czas po inicjacji, zacząłem doznawać dziwnych stanów umysłu, pojawiających się w życiu codziennym (niezależnie od tego, co robiłem w danej chwili) i trwających od kilku sekund do kilku godzin. Te “stany” były bardzo podobne do rodzaju świadomości, jaki towarzyszył mi podczas inicjacji na stopień Magusa. Jest to zdecydowanie niedualny przejaw świadomości, jednak znacznie różni się on od tego, czego doznałem przy przekraczaniu Otchłani po raz pierwszy. Wtedy mój umysł najpierw oddzielił się od ciała, aby następnie móc zatopić się w Absolucie. W nowym doznaniu natomiast następowało to bez tracenia połączenia z fizycznym światem, czyli postrzegało się Boga i materię w tym samym momencie, tak jakby nakładające na siebie wzajemnie.
Określenie “stan” jest tutaj bardzo mylące, ponieważ implikuje, iż istnieje jakaś osoba i jakieś doznanie, jednak w momencie, gdy się on pojawia, nie ma między tymi rzeczami żadnej różnicy. Postrzegający i postrzegane są w zjednoczeniu w Miłości. Po prostu mam świadomość bycia Bogiem, a do tego – spoglądając na cokolwiek – widzę, iż jest to moim Bożym odbiciem. Wszystkie bodźce zdają się istnieć wewnątrz mojej Boskiej Świadomości. Innymi słowy, jest to realizacja kluczowego punktu przysięgi Mistrza Świątyni w praktyce.
Początkowo sądziłem, że to, czego doświadczam, to najprawdopodobniej słynne “flashbacki”, jakie mają według internetowych legend następować po LSD. Dopiero po jakimś czasie pomyślałem, że może jednak jest to doznanie Absolutu w formie plateau, o jakim pisał Chapman w “Blood of the Saints”, a co później potwierdziły opisy w jego drugiej współtworzonej książce na temat oświecenia – “The Urn”. W tej kwestii też bardzo długo pozostawałem w niepewności, aż do niedawna, kiedy to dowiedziałem się, iż według lekarzy nie ma czegoś takiego jak “flashback” – możliwe jest natomiast tzw. zaburzenie postrzegania spowodowane halucynogenami. Wiąże się to z kolei jedynie z wariującymi fizycznymi zmysłami i nie ma nic wspólnego z wewnętrznym poczuciem nieskończoności.
Wkrótce zacząłem nawet nad tym stanem nieco panować i wywoływać go niemal na życzenie. Początkowo robiłem to poprzez porównywanie rzeczywistości do iluzji lub snu, przez co zyskiwałem w nim świadomość i doznawałem “świadomego snu na jawie”. Gdy jak Chapman zauważyłem związek tego stanu z uczuciem miłości, zacząłem słuchać miłosnych rockowych piosenek dawnych lat. To się może wydać zabawne, ale ich teksty dawały mi wówczas niezwykle głęboki duchowy wgląd! (Tu warto przypomnieć, że Lon Milo Duquette pierwszego Samadhi zasmakował podczas słuchania “All you need is Love!” Beatlesów).
Siewca
Po zostaniu Mistrzem Świątyni i poznaniu Boskiego Paradoksu, wyrażałem się w sposób, zdawałoby się, dość sztywny i spięty. Na drodze do stopnia Magusa, jak i przy inicjacji nań, łamałem z kolei co raz więcej tabu, jakie wkułem sobie do głowy w ciągu życia oraz na swej duchowej drodze, aż w końcu osiągnąłem swego rodzaju luz. Doszedłem do wniosku, że życia (i zarazem magii) naprawdę nie ma co traktować zbyt poważnie. Poza tym, skoro niczego nie mogę być pewien, to równie dobrze mogę zmieniać swój światopogląd co chwilę – i faktycznie zacząłem to robić, niezwykle skutecznie zresztą.
Wraz z moim nowym, “magusowym” stanem świadomości, pojawiło się też inne ciekawe zjawisko. Mianowicie, co raz częściej zacząłem spotykać osoby oświecone lub będące gotowe na oświecenie i osiągając przy nich niedualny umysł, byłem zdolny w jakiś sposób rozpędzić ich własny proces przebudzenia. To naprawdę niesamowite, jak nasze jaźnie się w tamtych momentach łączyły. Z czymś podobnym – co się później okazało – spotkali się Alan Chapman i Duncan Barford na spotkaniu z Andrew Cohenem. Doprowadziło to z kolei do innego wniosku, iż tak naprawdę każdy może się obudzić już teraz, jeśli tylko będzie tego chcieć bardziej, niż się tego boi.
W ten sposób narodziło się pojęcie wymówki czasu, które zacząłem rozpowszechniać. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że wystarczy “wziąć kwasa” i po sprawie. Chodzi mi raczej o to, że dla niektórych osób taka droga będzie skuteczna, a zatem i właściwa. Kiedyś postrzegałem to jako “pójście na łatwiznę”, ale prawda jest taka, że nie ma w magii czegoś takiego jak skróty. Aby naprawdę wynieść z psychodelików dużo, konieczne jest spore wcześniejsze doświadczenie albo chociaż dobry przewodnik po fazie, który stworzy idealne warunki. To samo dotyczy oczywiście wszystkich innych podobnych kwestii, jak magiczne zakony, duchowi guru, czy inicjacje w dawne duchowe tradycje. Jeśli oczywiście chcesz wszystko robić bez niczyjej pomocy – droga wolna, ale nigdy nie odrzucaj możliwości, które wydają się atrakcyjne, tylko dlatego, że ktoś uważa to za pójście na łatwiznę. Powiem inaczej – jeśli taki “skrót” okazał się dla kogoś skuteczny, to po prostu osoba ta musiała w ten czy inny sposób całą drogę i tak już przejść wcześniej.
Choć jako Magus zgadzam się ze Słowem Crowleya, to jednak nie mogę zaprzeczyć również, iż Eon Ma’at przeplata się z Eonem Horusa. Jak już więc wspominałem, w każdej chwili możliwe jest zmienienie swojego indywidualnego Eonu poprzez zmianę świadomości. Jakby nie patrzeć, wszystkie poziomy są faktycznie jednym. Jak mawia Lon: “Tak naprawdę nie ma czterech kabalistycznych światów, a tylko jeden – z amnezją”. Warto zauważyć, że ten moment, w którym to czytasz, jest dokładnie tym samym momentem, w którym Boskość doświadcza czytania tego przez ciebie. Jedyną różnicą jest prędkość świadomości. Na ziemskim poziomie wydaje się to dziać w jakimś czasie i jakiejś przestrzeni, ale dla Super-szybkiej Świadomości Bożej wszystko jest tu i teraz. Jeśli ciężko ci to sobie wyobrazić, to przypomnij sobie zjawisko opóźnienia grzmotu po uderzeniu pioruna. Światło jest szybsze od dźwięku, więc dociera do nas dużo wcześniej. Analogicznie, nasza świadomość – niczym słuch – jest wolniejsza od Boskiej i potrzebuje dodatkowego czasu, aby zorientować się, że Wielkie Dzieło już dawno zostało wykonane – że piorun uderzył w ziemię dobre kilka sekund temu.
בראשית
Po zostaniu Magusem moja praktyka niewiele się zmieniła. W większości wyglądała tak samo jak wcześniej, za to doszło kilka dodatkowych projektów bardziej materialnej natury, o których jednak zamilczę. Był to też bardzo płodny okres jeśli chodzi o publikację. Przez opóźnienie w akceptacji stopnia, długo nie podejmowałem się żadnych szczególnych eksperymentów. Dopiero końcem sierpnia, po ponad pół roku, zaszła pewna zmiana. Zacząłem bardziej intensywnie interesować się stopniem Ipsissimusa. Studiowałem wszystko, co tylko mogłem znaleźć na ten temat. Szczególnie dużo uwagi poświęcałem “Gwieździe na Horyzoncie“, “Liber B vel Magi” oraz “Tao Te Ching”.
Jest to dość ciekawa odmiana, ponieważ jak być może zauważyliście, do tej pory na ścieżce towarzyszyła mi ciągła ignorancja – wszystkiego dowiadywałem się dopiero po fakcie – natomiast w tym wypadku zacząłem uczyć się o kolejnym stopniu jeszcze zanim go osiągnąłem. Tak też w końcu skupiłem się na zadaniach stopnia Magusa, a w tym na odnalezieniu swojego Słowa. Prawda jest taka, że znałem je od początku, od samego momentu inicjacji. Jednak z powodu ciągłego zaprzeczania sobie, wyparłem je na jakiś czas z głowy. Tym Słowem było oczywiście “Bereszit”, czyli “Na początku” – wyrażenie, które otwiera Biblię i zarazem stanowi tytuł jej pierwszego rozdziału.
Ponowne odkrycie go nie było jakoś magiczne, po prostu stwierdziłem, że nie bardzo mam w czym wybierać. Zabawnie skwitował to też cytat z angielskiego tłumaczenia Biblii, a dokładniej Ewangelii św. Jana: “In the beginning was the Word…” (“Na początku było Słowo…”). Osoby, które znają angielski, zauważą, że jeśli słowo “Bereszit”, tj. “In the beginning” lub “Na początku” weźmiemy w cudzysłów, to zdanie to będzie znaczyło: “Bereszit było tym Słowem”. Później zrozumiałem też wiele innych rzeczy na temat tej formuły i zauważyłem jej niezwykły wpływ na moją inicjację.
Od niepamiętnych czasów, badaczom żydowskim spędzał sen z powiek fakt, iż Biblia zaczyna się od drugiej, a nie pierwszej litery; od Bet, a nie od Alef. Było to dla mnie dość oczywiste. Przed wypowiedzeniem Słowa, zawsze konieczny jest najpierw wdech – powietrze – czyli właśnie Alef. Bet (z hebr. Dom), to z kolei pierwsza część manifestacji – Chaja, siła życiowa, która tworzy, a której Źródło, Jechida, pozostaje zawsze nieme, tak jak litera Alef.
Oczywiście, szybko też połączyłem fakty, iż Bet to litera B z crowleyowskiej księgi o numerze 1 – “Księgi Magów”, której pierwszy wers zaczyna się słowami “Na początku…”. Nie potrzebowałem więcej, aby wiedzieć, że w tym kierunku muszę się właśnie udać. Co ciekawe, a co odkryłem dopiero jakiś czas temu, Bereszit ma wartość liczbową 913, co symbolicznie odzwierciedla końcowe zadanie z “Liber B”, czyli złączenie “trzech w dziewięć, które jest jednym”. Tak więc kolejne miesiące skupiałem się na analizie tego pisma i próbie jego zrozumienia.
Following the O(rdeal)x
Zgłębianie natury stopnia Ipsissimusa trwało do końca stycznia, kiedy to rozumiałem ten stopień już najlepiej, jak tylko mogłem od strony teoretycznej. Wiadome mi było, między innymi, iż Keter jest niestworzonym potencjałem – nieskalanym dziecięciem, nienarodzonym i wobec tego nieskończonym. Pojąłem także, iż Wielkie Dzieło ma dwa etapy: 1) Ognisty Miecz – stworzenie świata; oraz 2) Wąż Mądrości – inicjacja; i wiedziałem, że proces ten jest tak samo nieskończony, trwający nieustannie cały czas, w obu tych współistniejących fazach, zależnie od punktu odniesienia.
Zdobyłem też zrozumienie poczwórnej natury stopnia Ipsissimusa, a mianowicie, iż jest on utożsamiony z Drogą (Tao) pomiędzy Niebem i Ziemią, czyli nieskończoną Błyskawicą i nieskończonym Wężem w Jednym. Widzi on wszystkie cztery kabalistyczne światy jednocześnie kolektywnie oraz (!) indywidualnie. Postrzega, że Wielkie Dzieło zaczyna się od wypowiedzenia Słowa i na wypowiedzeniu Słowa się kończy, lecz jest i zarazem nie jest to to samo Słowo.
Według “Gwiazdy na Horyzoncie”, Magus “aby osiągnąć Stopień Ipsissimusa, musi spełnić trzy zadania, niszcząc Trzech Strażników wspomnianych w Liber 418, w trzecim Etyrze; Szaleństwo, Fałsz i Pasję, to jest, Dualizm w Czynie, Słowie i Myśli” oraz “Jego dziełem jest stworzenie nowego Wszechświata w zgodzie ze swoją Wolą”. W “Liber B” czytamy z kolei, iż Mag musi utożsamić się ze swoim Słowem i rozpuścić w wibracji jego dźwięku, tak aby przestać tworzyć nowe drgania: “Słowo będące Bogiem jest nikim innym jak Nim. Jak ma więc On zakończyć Swą mowę Ciszą? Albowiem On jest Mową”. (Jeśli wystarczy mi życia, to szczegółowy komentarz do tego dzieła jeszcze kiedyś spiszę).
W Buddyzmie Theravada, aby Anagami stał się Arahatem, musi pokonać pięć pęt: 1) przywiązanie do istnienia materialnego, 2) przywiązanie do istnienia niematerialnego, 3) pychę, 4) niepokój (umysłu) lub ekscytację oraz 5) ignorancję. Mówiąc prościej, jest to uświadomienie sobie w pełni powtarzających się cykli zmiany i ostateczne ich porzucenie, aby – jak pisał Crowley – zostać Osią tego Koła Fortuny. Początkowo jednak nie rozumiałem za bardzo tych profanacji (a opisy pseudo-buddystów nie były zbyt pomocne), bo jeśli podchodzić do nich dosłownie, to pokonałbym je już dawno, przy samej Otchłani – a tak oczywiście nie było.
ليلة مع ليلة
Na początku lutego, za namową przyjaciela, spontanicznie przeprowadziłem się do Anglii, do miasteczka o nazwie Wakefield. Wspominam o tym, ponieważ gdy usłyszałem tę nazwę, od razu wiedziałem, do czego to zmierza (“wake field” można przetłumaczyć jako “ziemię przebudzenia”). Kontynuowałem swoją kontemplację “Liber B” i skupiłem się na wdrożeniu w praktykę zawartej tam metody. Wiązało się to z serią eksperymentów, część z których wykorzystywała środki psychoaktywne. Początkowo rozpraszały mnie kwestie materialne, lecz gdy po magicznym rytuale w tym kierunku umówiłem się w końcu na rozmowę o pracę, osiągnąłem spokój ducha i mogłem poświęcić całą uwagę oraz czas działaniom magicznym.
Powoli zbliżał się dzień rozmowy, a ja nie uzyskałem żadnych konkretnych mistycznych rezultatów, czułem się więc bardzo zrezygnowany, ponieważ przekonanie, że wkrótce zacznę pracę, oznaczało też mniejszą ilość praktyki magicznej. Pracowałem wtedy z osiemnastym etyrem enochiańskim, który kabalistycznie wiąże się z Tiferet (tj. Pięknem). 10 lutego miałem wizję absolutnej brzydoty w postaci szkaradnej starszej kobiety, o ciele pokrytym zgnilizną i robactwem. Dzień później wizja ukazywała pałac, a w nim kolejną kobietę, zrzucającą z siebie przebranie na przemian straszliwie brzydkiego i cudownie pięknego ciała. Nie miałem wtedy jednak pojęcia, jak to interpretować w kontekście mojej inicjacji; brak dualizmu był dla mnie zbyt oczywisty, aby był satysfakcjonujący. Nadszedł 12 luty, piątek. Miałem ostatni weekend, aby poeksperymentować. Zdecydowałem się, że lepiej będzie, jak zrobię tego dnia jedną, ale bardziej złożoną i zaplanowaną operację.
Odnośnie metody z “Liber B” czytamy: “kontemplacja ta nie powinna być przeprowadzana z użyciem zwykłej medytacji—a więc tym bardziej nie z pomocą rozumu! lecz metodą, jaka powinna być Mu dana podczas Jego inicjacji na ten Stopień”. Komentarze Crowleya sugerują użycie tzw. “Trawy Arabów”, czyli haszu, z jednoczesnymi uprzedzeniami, iż stosowania środków psychoaktywnych nie poleca się osobom na innych stopniach. Nie jestem jednak fanem THC – bardzo łatwo jest mi je przedawkować i robię się senny. Postanowiłem więc zastosować LSD, które z tego typu substancji jak dotąd znałem najlepiej (w Rytuale Hadita [AL II:22, a także 11 wers “Liber 555”] jest wyrażenie “narkotyki”, nie jest określone jakie). Można właściwie powiedzieć, że potraktowałem powyższy cytat o “metodzie poznanej przy inicjacji” bardzo dosłownie.
Być może istotny będzie tutaj jeszcze fakt, iż tego dnia byłem bardzo zmieszany, czy powinienem podchodzić do tego działania, choćby dlatego, że dzień taki jak piątek jest bardzo imprezowy, więc było duże ryzyko przeszkód w postaci choćby pijanych sąsiadów; a i od rana sam dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze. Wykonywałem dywinację, przy czym za pierwszym razem wszystkie dobrane karty były odwrócone. Okazało się jednak, że cała talia była odwrócona (czyli właściwie nie była), zatem powtórzyłem losowanie, tym razem lepiej mieszając karty, z efektem dość pozytywnym. Ostatecznie stwierdziłem, że nie zaszkodzi spróbować. Otoczyłem się więc wszystkimi znanymi mi oświeconymi tekstami i świętymi symbolami, całe popołudnie poświęcając absolutnie na kontemplację najwyższych idei. O godzinie (zupełnie przypadkowo) 18 wykonałem wędrówkę do etyru ZEN, z którym w tamtym okresie pracowałem, ale bez większych skutków. Po tym znalazłem książkę o tytule “Zen bez Mistrzów Zen”.
O 20:30 wziąłem substancję, jednak nadal utrzymywało się we mnie bardzo, ale to bardzo negatywne nastawienie, iż będzie to kolejna nieudana próba – i tak też zdawały się pokazywać to odbierane wrażenia. Czas leciał, a ja nie mogłem się w ogóle “przebić” ponad Otchłań, niezależnie od tego, jakich metod bym nie zastosował. W końcu się poddałem i przyznałem do porażki. Oszacowałem, że szczyt fazy najprawdopodobniej nastąpi koło godziny 23:30. Zdecydowałem zatem, że ten najwyższy stan chłonności wykorzystam do aktywacji sigila. Tak też zrobiłem na szybko znak oznaczający “Jestem przebudzony”. Gdy nadeszła już ta pora, zaabsorbowałem sigil, po czym z przeświadczeniem, iż skutki substancji zaczną już tylko słabnąć, przestałem traktować to działanie zbyt poważnie. A jednak, okazało się, iż Omega to Alfa.
Tao-0=2-Te
Nadal czytałem różne duchowe kwestie, chcąc możliwie jak najlepiej przystosować do nich swój umysł. Później wykonałem jeszcze Rytuał Środkowego Filaru. Zajrzałem też do książki o Zen, ale niezbyt przypadła mi wtedy do gustu. Zajmowałem się w międzyczasie innymi rzeczami, jak parzeniem herbaty, czy pisaniem na Facebooku z Dziecięciem Otchłani, jakie narodziło się przy mojej inicjacji na stopień Magusa. Gdy ten dowiedział się, że siedzę na LSD, pomimo kiepskich do tego warunków sam postanowił je sobie zarzucić. Zapomniałem już o operacji, jaką miałem przeprowadzać, bawiłem się resztkami fazy.
Powoli zacząłem się orientować, że to chyba jednak nie koniec – wręcz przeciwnie, wszystko dopiero się rozkręcało. W mojej głowie powstawał co raz większy chaos. Zacząłem przelewać swoje psychodeliczne myśli na papier, rysując i pisząc “losowe” rzeczy na żółtych przylepianych karteczkach, a w międzyczasie recytując też enochiański zew pierwszego etyru (przypadkowo, właśnie wybijała godzina 1:00). Pierwszą rzeczą, która pojawiła się na papierze był (niezbyt wyraźny jeszcze) szkic przypominający mi Homera Simpsona. Kontemplowałem też inne znane oświecone hasła, jednak profanując je niezwykłym brakiem powagi, m. in. rysując Alfę i Omegę jako ludzika palącego jointa. Szukałem jakiegoś nowego tekstu z treścią do podumania, ale długo nie mogłem znaleźć. W końcu nadszedł “peak”, co zabawnie zbiegło się z napisaniem tego słowa na czacie przez wspomnianego towarzysza. Gdy próbowałem go o tym powiadomić, przypadkowo nacisnąłem coś na klawiaturze, co włączyło na Facebooku stronę “Gnostyk” i tekst pt. “Koniec Podróży“. Ten okazał się niezwykle głęboki, tytuł zaś przekonał mnie, że to właśnie Ten Moment.
Wróciłem więc do kontemplacji z “Liber Magi”, łącząc kolejno idee trzech triad (z wersów 16-17), na przemian z rozważaniami na temat działań maga (7-12). Nadeszła konfrontacja z Trzema Strażnikami. Wreszcie padło kluczowe pytanie, które zadajemy sobie w tej czy innej formie od wieków: “Jaka Oś?” (11). I dotarło do mnie, że tak działa Otchłań i Choronzon – na ciągłej wątpliwości, czyli rozproszeniu. Od razu Bóg/Mag ukazał mi się jako Artysta, Oszust i Komik, a Proces Stworzenia jako Sztuka, Kłamstwo i Żart. Według Kabały, istnieją trzy zasłony nie-bytu oraz cztery światy, cztery etapy kreacji, które można krótko przedstawić tak:
000. …co?
00. Nie wiem!
0. O.
1. Jestem.
* Kto to mówi?
2. Ah, to tylko ja!
3. Hahaha.
4. <westchnięcie> … (Nie próbujcie tego zrozumieć, tego właśnie chce Choronzon!)
Cykl ten nieustannie się powtarza i nie można go zatrzymać, ponieważ to, co jest ponad nim, to co jest stałe, choć zawiera się w tym, co się porusza, to pozostaje kompletnie od tego oddzielne. Oto Oś Koła Fortuny, Koła Samsary, R.O.T.A.’y; oto Alef (Ox, Wół) i Mędrzec (Głupiec), który go szuka. Jedynym sposobem, aby znaleźć to Centrum, jest zauważenie, że 1) to od niego wszystko inne zależy, 2) ono samo jest od tego wszystkiego niezależne, 3) to TY. W ten sposób utożsamiamy w sobie Bycie, Nie-Bycie i Stawanie się, pokonując Trzech Strażników i odsłaniając To Co Nie Ma Formy.
Tak też się stało. Najpierw napisałem na karteczce “Najważniejsze nie zostało napisane”, po czym nadszedł trans Niroda Samapatti i uświadomiłem sobie, że właśnie zostało! Pięknie wyrażają to te zdania: “Jam jest osią koła i sześcianem w okręgu. «Chodź do mnie» to nieodpowiednie słowa, bowiem to ja jestem tym, który idzie” (AL II:7), “Jestem sam: nie ma Boga tu, gdzie Ja jestem” (AL II:23). Zniknęło poczucie oburzenia, zanikło rozróżnianie, rozpuściła się ignorancja. Nie towarzyszyła temu żadna barwna wizja. Cykliczne uświadamianie sobie przemiennie “zewnętrznego” i “wewnętrznego” po prostu zostało ze sobą utożsamione. Ipsissimus postrzega lub doznaje warstwy rzeczywistości jednocześnie kolektywnie i indywidualnie, a zarazem jest od nich kompletnie oddzielny. Może lepszym opisem będzie “posiadanie wiedzy o różnicach i związkach między wszystkimi rzeczami, z jednoczesnym ignorowaniem obu”. W każdym razie, tej Nocy Pana wziąłem przysięgę, iż będę rozpoznawać każde zjawisko jako Boga, to jest, MOJĄ DUSZĘ.
Autor: Frater L.V.X.