Początek to najtrudniejsza część każdej formy sztuki. Nawet jeśli posiadają ideę, pomysł, to nie wiedząc, iż klątwa nie musi być zdaniem rozkazującym, artyści wciąż pytają się: Jak zacząć? W końcu z tego źródła wypływa cała historia. Tylko względem niego jakakolwiek podróż w ogóle istnieje. Wydaje się więc ważnym go poznać. Tak też instynktownie szukamy początku, nie rozumiejąc, że w istocie nasze poszukiwania są już drogą, przez kontynuację wydłużaną nieustannie, od startu – będącego celem – oddalającą nieuniknienie. Choć nie bezcenna, to nieskończona – jak zatem mamy ją przebyć? Jak zdobyć nieosiągalne? Jak doznać co zmysłom niedostępne?
Chciałbym zdradzić wam ten wielki sekret. Wprawdzie, odpowiedź jest niesamowicie oczywista. Cały czas znajduje się przed moimi oczami, a jednak słowa te tylko go zasłaniają, niczym drzewa las; wszak to jego owoce. Niemniej, tak jak Syn Boży, Logos, jako ucieleśnienie Stwórcy, jest przewodnikiem dla ludzkości, tak i one mogą was do niego zaprowadzić. Bo choć kłamstwami nie sposób prawdy wyrazić, to krótkie ich nogi prześcignie i zawsze wyjdzie w końcu na jaw. Nie bez powodu zaś w zdaniu tym przybrała aktywną rolę, wszak nie sposób znaleźć początku, gdy widzimy go jako obiekt; bowiem faktycznie jest on akcją. To on sam goni siebie samego – jest poszukiwaniem, działaniem. Na próżno go szukać, trzeba po prostu zacząć.
“Poznaj samego siebie” – nakazuje hermetyczne porzekadło. Patrzymy więc wstecz, z nadzieją na odkrycie dokąd zmierzamy. Inwokujemy Geniusza, by powiedział nam, czego chcemy. Wciąż wypatrujemy celu i drogi, a przecież cały czas się na niej znajdujemy. Już teraz jesteśmy w podróży, wszak nie bylibyśmy tutaj, gdyby nie taka była nasza Wola. Istotnie, każdy z nas jest swoją Wolą. Zawsze znajdujemy się w dokładnie tym miejscu, w którym z głębi serca chcemy być. Czemu więc nie jesteśmy wiecznie szczęśliwi? Skąd bierze się to całe cierpienie? Cierpimy, ponieważ myślimy, że jest inaczej.
Tajemnica, choć pociąga, to i przeraża. Reakcją obronną na niewiedzę jest więc fałszywe przekonanie. Nie mając pojęcia o swoim przeznaczeniu, snujemy cele i marzenia, podług tego co wydaje nam się – a jak podyktowało nam społeczeństwo i niegdyś niespełnione potrzeby – powinniśmy zrealizować. Zaczynamy żyć w świecie, gdzie “sukces” ma sztywne ramy. Jednak tak jak pieniądze czy “lajki” to tylko symbole, również i ta idea jest w istocie nierealna i wręcz nieosiągalna. Tak powstaje niższa wola. W przeciwieństwie do Prawdziwej Woli, która dąży do samorealizacji, owe pożądanie umacnia się proporcjonalnie do braku. Im coś jest odleglejsze, tym bardziej tego pragniemy, a gdy to zdobywamy, pragnienie znika. Tak też chcemy zawsze tego, czego nie mamy i wobec tego nigdy nie jesteśmy szczęśliwi z tym, co jest wokół nas.
Zaślepieni fałszywą tożsamością dążymy więc do wyimaginowanego celu. Czy to za majątkiem, za miłością, czy za Świętym Graalem, gonimy – …ale własny ogon. A im szybciej uciekamy od tu i teraz, tym bardziej się od nas oddala. Kiedy przecież wystarczyłoby się zatrzymać, wszakże zatrzymanie oznacza, że dotarliśmy na miejsce, zaś bieg – iż wciąż jesteśmy w drodze; przestać chcieć, bowiem nie pragniemy rzeczy, które mamy – chcenie znaczy ich brak; zakończyć poszukiwania, gdyż jest to konieczne, by powiedzieć: Tu jesteś!
Nauka i sztuka często stoją naprzeciw siebie. Rozum – dla pierwszej przewodnikiem, dla drugiej diabłem; a przecież tylko jedynka różni te dwie karty… Sprawia, że się szuka “x” oznaczonego na mapie, kiedy to wzięcie go na barki w bezcelowej pielgrzymce to właśnie SZ+UKA. Tworzy iluzję celu i konieczności drogi do niego, przez co nie zważamy na prawdziwy szlak. Wydaje nam się, iż musimy do czegoś dążyć i że długa to podróż. Wiele napisano o tym, jak funkcją rytuału jest imitacja tejże, albo “ominięcie intelektualnego cenzora”, czy też “wprowadzenie życzenia do podświadomości”… A przecież chodzi tylko o to, by usunąć żądzę rezultatu.
Dobrze wykonany ryt winien być prawdziwą sztuką – poprzez katharsis oczyścić z wszelkich trosk. Nauka tworzy dla sztuki ramy, które z początku są trudne do opanowania. Z praktyką staje się to jednak automatyczne, a to zdmuchuje kurz dla dłuta spontaniczności. Tak też, stopniowo co raz mniej musimy się wysilać, aż w końcu docieramy do Wu Wei, “nie-działania”. Wielu zapomina wszak o tym, że Magnum Opus nie jest pracą, lecz dziełem. Zabawą, w której zatracamy siebie i stajemy się jednym z wykonywaną czynnością. Wykonujemy rytuał tak, jakby nie był to środek, a raczej był celem sam w sobie. Oto sztuka.
Jakąkolwiek nazwę przyjmiemy dla określenia Wielkiego Dzieła, czy będzie to ‘poszukiwanie świętego Graala’, czy też ‘kamienia filozoficznego’, nigdy nie widać jego końca. Nasz sukces otwiera jedynie nowe aleje cudownych możliwości. O tak, na wieki wieków Amen! Zaprawdę czeka nas ciężkie zadanie i bezgraniczna radość, ponieważ cały świat i wszystko, co go wypełnia jest niczym innym, jak nieskończonym placem zabaw ‘zwycięskiego dziecka w koronie’, nienasyconego, niewinnego, zawsze radosnego ‘spadkobiercy przestrzeni i wieczności’, któremu na imię Człowiek.
(Aleister Crowley, “Krótkie Eseje o Prawdzie”)
Często spotykam się z pytaniem: “Jeśli dla Brata Światła Wielkie Dzieło jest skończone i wszyscy jesteśmy już oświeceni, to dlaczego Boddhisattva wciąż praktykuje? Czemu mają służyć te wszystkie medytacje i rytuały; po co to całe gadanie?” Gdy zupełnie poważnie i szczerze odpowiadam – “bez powodu” – ludzie reagują ogromnym oburzeniem. A nie osiągnie sukcesu w magii osoba, która nie pojmuje wyjaśnienia “dla sztuki”, czy też, że sztuka nie posiada celu wyrażalnego werbalnie. I zdanie to wielką jest klątwą dla nierozumiejących sztuki, bałwochwalców języka, aroganckich na tyle by najbardziej skomplikowaną istotę we Wszechświecie opisać w ośmiu (a nawet trzech!) literach. Zarazem nie przejmą się nim zupełnie prawdziwi Mistrzowie, wszak zbyt pochłonięci są własnymi dziełami.
W świecie, gdzie rzeczywistość zależy od relacji między umysłem i materią, spokój osiąga się nie poprzez stałość myślenia, lecz akceptację nieustanności jej zmiany. Oba się wówczas synchronizują w Złotym Środku. Doświadczający i doświadczane stapiają się w jedno doświadczenie. Jednak nie da się tego osiągnąć. Nie można wejść we “flow”. Trzeba się mu poddać. Niczym rzeka wpadająca do morza, musisz pozwolić się temu stać, tak jak zapadasz w trans, sen; zakochujesz się. Nie możesz wymusić zjednoczenia z prądem, bo w ten sposób jedynie się mu opierasz. Daj się mu porwać, wszak i tak jesteś już jego częścią. Jesteś sztuką. Thou art. Jak pisał Bukowski:
if it doesn’t come bursting out of you
in spite of everything,
don’t do it.
unless it comes unasked out of your
heart and your mind and your mouth
and your gut,
don’t do it.
if you have to sit for hours
staring at your computer screen
or hunched over your
typewriter
searching for words,
don’t do it.
(…) if you have to sit there and
rewrite it again and again,
don’t do it.
if it’s hard work
just thinking about doing it,
don’t do it.(…) when it is truly time,
and if you have been chosen,
it will do it by
itself and it will keep on doing it
until you die or it dies in you.there is no other way.
and there never was.
(Charles Bukowski, “so you want to be a writer?”)
Wówczas język przestaje zaklinać umysł. Gramatyka nie stanowi już dłużej praw, lecz narzędzia do swobodnego wykorzystania. Wszelkie ograniczenia istnieją jedynie jako zasady nadające grze jej charakter. Tak jak poprzednie zdania, wszystko staje się jednocześnie bezpośrednie i metaforyczne. Magia nie jest już metodą – wszak ta jest metodą nauki – lecz technologią; jest w pełni automatyczna. I choć jedność z Dao to wciąż wyboista droga, to każdy kamień milowy na niej stanowi Dom Boży. Przestaje mieć znaczenie, czy jesteśmy na wozie czy pod, gdyż w istocie jest to płonący rydwan, którym przemierzamy niebiańskie pałace. I nie porusza nas dłużej cykliczność jego kół, bowiem zatrzymując się pośrodku tej nieskończonej gonitwy widzimy, że nie ma różnicy między Samsarą i Nirwaną.
Oświecony zatem, jak podwójny agent, bądź aktor, musi być świadom prawdy zza kurtyny, a zarazem tak pochłonięty przez swój akt, swoją postać, by nie zdradzać jej kompletnie na scenie. Wiedząc, iż myśli oraz uczucia są jak pogoda, osiąga harmonię z naturą. Nie chodzi jednak tylko o to, że są zmienne i nieprzewidywalne. Bowiem tak jak nie ma nieprawidłowo ukształtowanej góry, nie ma i niewłaściwych myśli. “Nie powinienem o tym myśleć!” to wciąż myślenie na ten temat i nie rozwiązuje problemu. Zaakceptuj tę ideę, a ujrzysz, jak odblokuje się potok i swobodnie przyniesie zmianę. Nie ma przecież obiektywnego dobra i zła. Wszystko jest względne, a ty punktem odniesienia. Wejdź więc do strumienia, a uświadomisz sobie, iż jakkolwiek obrzydliwy tobie, zawsze jest to dalej ten sam kij, nigdy tylko drugi jego koniec.
Autorzy: Frater L.V.X. a.k.a. Frater Pan; Frater J.