Z pamiętnika Głupca cz.3 – Magus

Część pierwsza: Z pamiętnika Głupca cz.1 – Adeptus Minor
Część druga: Z pamiętnika Głupca cz.2 – Magister Templi


юродивый

Wiedza i Konwersacja Świętego Anioła Stróża to naprawdę niesamowite doświadczenie, lecz nawet ono wobec Przekroczenia Otchłani zdawało się być zaledwie snem. Dzień, w którym moja świadomość wykroczyła poza granice relatywnej rzeczywistości, okazał się wkrótce najważniejszym dniem mojego życia. Niby nic się nie zmieniło, jednak nie byłem odtąd w stanie spojrzeć na świat tak samo jak kiedyś.

Oczywiście, początkowo nie wiedziałem, co właściwie się stało. Dopiero “Trzy Kroki do Niebios” Chapmana wyjaśniły mi, że to właśnie było “doznaniem Absolutu”. Prawda, którą poznałem, zdawała się być cholernie oczywista i nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, iż całe życie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Co więcej, wszyscy wokół mnie byli pogrążeni w tym śnie. Miałem świadomość jedności ze wszystkimi ludźmi, a jednak towarzyszyło mi poczucie niezwykłej samotności. W próbie podzielenia się tym przeżyciem, logika i język zawiodły – tego nie da się wytłumaczyć!

Sefira, którą zwiedziłem, nazywa się Zrozumienie, więc mimo wszystko nie posiadałem żadnych wątpliwości co do czegokolwiek. Wszelkie moje odczucia i myśli zyskały potrójną naturę – każda rzecz była przeze mnie jednocześnie nieskończenie uwielbiana, nieskończenie nienawidzona i nieskończenie obojętna. Nie byłem już zdolny działać według mechanizmu umysłu, który wszystko ocenia i klasyfikuje. Wszystko było po prostu takie, jakie być powinno.

Wkrótce dotarło do mnie, że właśnie to doświadczenie dawni ludzie określali jako “oświecenie” czy “Zjednoczenie z Bogiem”. Wcześniej różne religijne teksty zdawały się być poetyckimi metaforami jakichś tajemniczych praw, jednak od tamtego momentu widziałem, że jest wręcz odwrotnie – te teksty są bardzo literalne! Wszystko jest Bogiem, więc naprawdę jest On wszechobecny; Jezus całkowicie dosłownie jest Bogiem, tak jak każdy z nas; Tao rzeczywiście jest niemożliwe do wyrażenia słowami; itp. Pojąłem, że wszystkie istniejące religie opisują to samo zjawisko!


La Allah Illah La

Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę nikogo nawracać, ani nic takiego. Choć uważam, że wszystkie religie są tak samo prawdziwie, to jednocześnie muszę stwierdzić, iż są także równie fałszywe. Każda z nich stanowi inny (bo zależny od otoczenia) wyraz zdarzenia, które całkowicie wykracza poza jakiekolwiek zdolności myślowe. Można opowiedzieć część wizji, ale reszta zawsze pozostanie nieprzenikalna dla ludzkiego pojmowania. Przyjrzyjmy się temu z bliska.

Gdy po przejściu fazy Apofisa w końcu się poddałem, moja świadomość opuściła ciało (w sposób przypominający OOBE) i rozciągnęła się w nieskończoność na każdą ze stron, aż w końcu zatraciłem siebie zupełnie – “balon pękł” i cały wszechświat zdawał się znajdować wewnątrz “mnie”, z “moją” świadomością zwróconą ku niemu. Wizualnie wyglądało to tak, jakbym ze wszystkich możliwych perspektyw spoglądał na nieograniczony ocean kosmicznej próżni, wypełnionej miriadami gwiazd i planet. Czułem w tym momencie, że przenikam tę nieskończoną przestrzeń, ale jednocześnie istniejąc oddzielnie poza nią. Nie “ujrzałem” Boga. Byłem Nim! Zwykłem nazywać ten etap “Wizją Ciała Nuit”.

Następnie (choć faktycznie nie było tutaj żadnej sekwencji) doszło do realizacji, że każda próba wyjawienia Prawdy jest kłamstwem i niniejszy tekst w żadnym wypadku nie odbiega od tej reguły. To właśnie Daat i zawarta w niej Otchłań – wszystko, co czyste i piękne ponad nią, gdy przejdzie przez nią do niższych partii Drzewa Życia, wydaje się tam zdegenerowane i okropne. Oto właśnie tzw. Wizja Smutku (Dukkha), o której nauczał Budda, a potem Crowley.


Sacrum & Profanum

Na Ziemi wydaje się nam, iż doświadczamy okrutnych cierpień, ale w Niebie wszystko to jest częścią Wielkiego Dzieła, będącego uciechą dla nas wszystkich. Co jednak ważne, Niebo i Ziemia nie są od siebie oddzielne. To znaczy, że Raj nie nastąpi w jakimś innym miejscu i czasie – ma on miejsce tu i teraz. Uświadomienie sobie tego to z kolei przekroczenie dualizmu, tzw. “Wizja Smutku jako Radości”. Do ukończenia Wielkiego Dzieła dochodzi w tym jednym (jedynym istniejącym) momencie.

Gdy zrozumiałem, że Wszystko jest tak naprawdę Jednym, uświadomiłem sobie coś jeszcze, a mianowicie, iż wszystko jest nieskończenie Dobre, niezależnie od płaszczyzny. Każda możliwa rzecz jest właściwa i dowodzi temu sam fakt możliwości jej zaistnienia. Dotarł do mnie wówczas geniusz Prawa Thelemy – “Czyń swoją wolę niechaj będzie całym Prawem” (AL I:40) oraz “Nie czyńcie różnicy pośród was, pomiędzy jakąkolwiek jedną & jakąkolwiek inną rzeczą” (AL I:22). Nie ma zatem żadnej różnicy między sacrum i profanum. Każda czynność jest tak samo święta i równie magiczna, co jakakolwiek inna.

Miało to później ogromny wpływ na moją praktykę, bo skoro “Każda liczba jest nieskończona; nie ma różnicy” (AL I:4), to nie ma najmniejszego znaczenia, w jaki sposób praktykuję magię i przeróżne fikuśne rytuały ceremonialne nie są już mi więcej do niczego potrzebne. Wkładanie skarpety na stopę jest równie magiczne i święte, co Rytuał Nienarodzonego, a pstryknięcie palcami może mieć taką moc odpędzania, jak WROP. Ciekawe jest, że – jak się później okazało – do takiego samego wniosku doszedł Alan Chapman, gdy sam został Mistrzem Świątyni, na czym oparł swój model magii jako doświadczenia prawdy.


M.A.A.T.

Proces przekraczania Otchłani nie był jednak jeszcze ukończony. Ostatnim elementem tej wizji jest tzw. “Shivadarshana”, czyli “Otwarcie Oka Shivy” lub “Zniszczenie Wszechświata”. Po tym, jak moja świadomość w końcu zdawała się być Jednym ze Wszystkim, pojawił się “Trans Pustki” czy “Sunnata” i zrozumiałem, że byłem w błędzie – Wszystko tak naprawdę jest Niczym. Moja jaźń rozpuściła się zupełnie, wszechświat po prostu się zatrzymał, zniknął. “Następnie”, jeśli mogę w ogóle tak to określić, owe kabalistyczne Ain na nowo się rozciągnęło do Ain Sof i wypełniło światłem Ain Sof Aur. Ciężko tutaj cokolwiek powiedzieć, ale było to trochę tak, jakby w Pustce pojawiło się nowe Słowo, które zapoczątkowało Nowy Eon w mojej świadomości. Odrodziłem się jako Mistrz Świątyni.

W tym “nowym wszechświecie” narodziła się świeża Gwiazda, która stała się dla mnie nowym wehikułem. Chodzi tutaj oczywiście o nową iskrę świadomości, która mogłaby ponownie zamieszkać w moim ciele. Crowley pisał, iż natura tego Ciała Światła jest zależna od natury maga. U niego był to Jowisz, a u Achada sfera elementów. Po długim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że w moim przypadku to Merkury. Tak też, w pewnym sensie, zgodziłem się na “misję” opisania tego, czego “doznałem”, w możliwie najbardziej zrozumiały i zachęcający dla innych ludzi sposób, tak by doprowadzić ich wszystkich do przebudzenia – jakkolwiek kiczowato to nie brzmi.

Ciekawą rzeczą jest, że gdy tak sobie wisiałem w wieczności, miałem teoretycznie inne możliwości. Nie musiałem koniecznie wracać do rzeczywistości, mogłem rozpłynąć się na zawsze w Nirwanie, przeskakując tym samym dwa kolejne stopnie. Czemu tego nie zrobiłem? Po pierwsze, ponieważ “nie ma różnicy”. Po drugie, dlatego iż taka była ostatecznie moja natura. To z pozoru wydaje się nawet nielogiczne, bo właściwie będąc ponad Otchłanią jest się też ponad Kręgiem Samsary, Karmą i “przeznaczeniem”, ale mimo to, chce się brać w tym wszystkim udział, gdyż rzeczy  te przestają być widziane jako więzienie, a jako własny ogród, który chcemy pielęgnować.

U każdego człowieka z pewnością trochę inaczej to wygląda, ze względu na odmienną Wolę jednostki. Na przykład, jowiszowa natura Crowleya skłoniła go do promowania nowego “Prawa Thelemy”. Gdyby ktoś z kolei miał osobowość wenusjańską, pewnie robiłby coś związanego z miłością. Mistrz Świątyni o naturze Saturna najpewniej fizycznie by zmarł i kontynuował działanie na wyższych planach. Ponad Otchłanią wszystkie te sfery są oczywiście tylko pewnymi określeniami, skrótami myślowymi, i nie stanowią żadnej hierarchii. W Wielkim Białym Bractwie wszyscy są równi. Różni, ale równi.


Pielgrzym na Kole Fortuny

Tu też rodzi się pytanie odnośnie tego, co się dzieje dalej. Teoretycznie, po przebyciu Otchłani każdy ma już gwarancję osiągnięcia w tym życiu stopnia Ipsissimusa. Z drugiej strony, ciężko nam ocenić, czy naprawdę stało się tak z każdym jednym. Dobrym przykładem jest Karl Germer, uznany przez Crowleya jako Magister Templi, ale który nie zajmował się jakoś szczególnie własnym rozwojem magicznym, działając bardziej na rzecz publikacji dzieł Bestii. Kto wie, być może zmarł jako MT i kontynuuje swoją inicjację na planie astralnym, wszak jego motto brzmiało “Saturnus”. W każdym razie, wątpię, aby ktoś na tym etapie miał się jeszcze wcielać ponownie, gdyż jak pisałem w poprzedniej części – ponad Daat prawdziwe jest powiedzenie, iż żyje się tylko raz.

Inna sprawa, że po przekroczeniu Otchłani jakakolwiek praktyka przestała mieć właściwie znaczenie. Chwyciłem bowiem Alfę i Omegę, dotarłem do celu, znalazłem odpowiedź – zresztą cały czas była ona ze mną. Nie ma więc już dokąd zmierzać, wystarczy mieć tego świadomość. Proces inicjacji przebiega więc samoistnie, niezależnie od podjętych wysiłków. Nie porzuciłem jednak magii, a raczej skupiłem swoją uwagę na innych jej aspektach, w tym głównie na pracy kontemplacyjnej i medytacyjnej.

O czym trzeba wspomnieć, to że Keter, Chokma i Bina są tak naprawdę jednym, więc Przekroczenie Otchłani ujawnia też to, co dzieje się dalej, choć doświadczenie tego to nieco inna kwestia, więc nie mogę powiedzieć, że w pełni rozumiałem dwa kolejne stopnie. Z powodu tego faktu, przez jakiś czas uważałem, że jestem już całkiem przebudzony i dopiero Chapman uświadomił mi, że oświecenie to proces. Są tacy ludzie, jak np. Buddyści Tradycji Zen, którzy twierdzą, iż możliwe jest całkowite oświecenie od razu, bez przechodzenia przez etapy, jakie w tradycji magicznej określamy Mistrzem Świątyni i Magiem. Nigdy jednak nie spotkałem osoby, która doszła by do tego w taki sposób – wszyscy rozwijali się stopniowo i tak prezentuje to też Buddyzm Theravada.


Hermit-ist

Stopień Mistrza Świątyni jest bardzo samotny (w niedualny sposób, oczywiście). Kontakt z Aniołem Stróżem w formie odrębnej istoty przestał być konieczny, gdyż ponad Otchłanią wszystko jest widziane jako Boskość w działaniu. Wiedza i Konwersacja zamieniła się w Zrozumienie, czyli intuicja przestała być jakimś “połączeniem z Wyższą Świadomością”, a po prostu samemu już postrzega się z tą duchową perspektywą, co pozwala w pewnym sensie widzieć lub przeczuwać przyczyny i skutki wszystkich zjawisk, gdzie ostateczną pierwotną przyczyną jest Boskość, która poprzez otaczające mnie wydarzenia próbuje ciągle podwyższać moją świadomość i utwierdzać ją w tej ponadczasowej perspektywie.

Jest to w pewnym sensie pierwsze zadanie MT, opisane w przysiędze tego stopnia, aby pozostawać w takiej relacji z Bogiem. Oczywiście, tak jak inne części tego przysiężenia, jest to coś, co wymaga niedualnego umysłu, więc niemożliwe jest spełnienie tych warunków, jeśli faktycznie nie przekroczyło się Otchłani. Dlatego też każdy może podjąć się tego przyrzeczenia, ale ostrzega się, że jeśli zrobi to nieodpowiednia osoba, to może ponieść straszliwe konsekwencje.

Według Buddyzmu Theravada, oświecenie ma cztery etapy. Pierwszy, Sotapanna, powoduje uwolnienie się od trzech więzów: poglądu o istnieniu oddzielnego “ja”, wątpliwości w duchowe nauki oraz przywiązania do praktyki rytualnej. Jak opisałem powyżej, wszystkie te trzy pęta doszczętnie zniszczyłem przekraczając Otchłań. Kolejny etap, Sakadagami, obejmuje natomiast osłabienie dwóch kolejnych więzów: pożądania (czyli pociągu do materialnych kwestii) oraz nienawiści (awersji do materialnych kwestii). Te dwa stopnie korespondują z MT, natomiast następny – Anagami – odpowiada Magusowi. Aby go osiągnąć, trzeba całkowicie wyeliminować owe dwa pęta, co odpowiada też “anihilacji ograniczających cech osobowości” w systemie A∴A∴.

Według “Gwiazdy na Horyzoncie“, MT musi wykonać trzy zadania. Pierwsze to “rezygnacja z cieszenia się Nieskończonością, tak aby mógł uformować się jako Skończony”. Dzieje się to w gruncie rzeczy automatycznie przy przekraczaniu Otchłani – to ta decyzja powrotu do ciała, o której pisałem powyżej. Drugim jest “nabycie praktycznych tajemnic, zdolnych inicjować i zarządzać Jego proponowanym nowym Wszechświatem”. Z tym wiąże się ciekawa historia, mianowicie saturniczne istoty z Bractwa Światła przekazały mi oryginalne magiczne formuły i rytuały, które pozwalały na magiczną inicjację. Jak się później okazało, są naprawdę skuteczne.

Trzecie zadanie to “utożsamienie siebie z bezosobową ideą Miłości”. To okazało się najtrudniejsze. Początkowo, opracowałem swoją własną technikę “rozpływania się w sacrum”, jednak szybko później odrzuciłem ją, gdyż z czasem przestała być już tak skuteczna jak chciałem. Postanowiłem więc skupić się na poprzednich zadaniach, czyli prowadzeniu magicznego szkolenia, pisaniu artykułów i zdobyciu większej “magicznej mocy”. Z tym ostatnim był lekki problem, gdyż wszystkie magiczne systemy zdawały się być bezsensowne. Wszystkie, poza jednym, który jako jedyny dawał pozytywne rezultaty i wrażenie postępu. To magia enochiańska.

Następne miesiące skupiłem więc głównie na praktyce Enochii i już 24 listopada pokonałem dwa pęta, które mnie ograniczały. W tym czasie niejednokrotnie powtórzyłem wejście świadomością “ponad Otchłań”. Niedługo później podejrzewałem przez jakiś czas, iż chyba jestem już Magusem, ale nie przeszedłem żadnej nadzwyczajnej przemiany, więc silnie w to powątpiewałem. Co więcej, poza nielicznymi jednostkami, przed nikim nie przyznawałem się także do stopnia MT. Pierwszy raz opowiedziałem o tym publicznie dopiero ponad cztery miesiące później, gdy poznałem nową grupę ludzi zajmujących się magią i stałem się jej stałym członkiem.


AHA!

Kolejne miesiące studiowałem różne systemy, w tym zainteresowałem się dawnym Mistycyzmem Merkaby, w którym ujrzałem spory potencjał do indukowania silnych mistycznych doznań. Postanowiłem zrekonstruować ten system, nad czym praca trwa jeszcze do momentu, gdy piszę ten tekst. W tym czasie zacząłem też równolegle pracować na rzecz oświecania innych, robiąc dla nowo poznanej grupy osób wykłady o różnych magicznych kwestiach. W owym okresie partycypowałem również w warsztatach o magii enochiańskiej z udziałem Lona Milo Duquette, którego książka na ten temat niegdyś bardzo mi pomogła. Lon na żywo wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie, niż w druku. Co więcej, gdy przeczytałem następnie jego autobiografię, odkryłem, iż on także doznał Samadhi słuchając sobie po prostu muzyki, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu o swoim osiągnięciu.

Dotarło wtedy do mnie, iż system anielski jest w istocie bardzo prosty i może zostać skutecznie wykorzystany nawet przez początkującego. Od tamtego momentu próbowałem go stosować we wszystkich możliwych sytuacjach, promując Enochianę w każdym towarzystwie interesującym się magią, aż nawet podjąłem się napisania o niej niewielkiego e-booka. Poza tym, warsztaty zwróciły bardziej moją uwagę ku enochiańskim etyrom, które jak dotąd traktowałem dość pobieżnie. Doszedłem wtedy do wniosku, że to bardzo dobra praktyka samoinicjacyjna, więc zacząłem regularne zwiedzanie wszystkich niebios po kolei.

W tamtym okresie zainteresowałem się także psychodelikami. Od dziecka wmawiano mi, że są to bardzo niebezpieczne substancje, jednak po przekroczeniu Otchłani coś mnie w nich zaintrygowało, gdyż opisy “tripów” zdawały się opisywać niezwykłe doznania duchowe. Pomimo iż było to dla mnie sporym tabu, wszak poza rzadkimi towarzyskimi próbami marihuany, nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z takimi środkami, zdecydowałem, że koniecznie muszę przetestować któryś z nich. Lon w swoich książkach wspominał o LSD i jak się wkrótce okazało, miałem możliwość zdobycia tej nielegalnej substancji.


Lucid Supernal Dream

Ostatecznie, po bardzo dokładnych przygotowaniach, wraz z dwoma moimi kolegami (niepraktykującymi magii regularnie), w dniu 2 lutego 2015 o godzinie 17 zażyliśmy w przybliżeniu po 150ug LSD. Był to dla całej naszej trójki pierwszy raz, więc nie wiedzieliśmy, czego się tak naprawdę spodziewać. Jeden nastawił się silnie na halucynacje, drugi po części tak, a po części na duchowe doznania. Ja sam również podszedłem do tego z lekką dozą sceptycyzmu, ale z nastawieniem ku czemuś spirytualnemu. Początkowo specyfik zadziałał bardzo euforycznie, co spowodowało salwę niepowstrzymanego śmiechu, kiedy pojawiły się halucynacje. Pierwszą reakcją było niedowierzanie – owe doznania wzrokowe miały charakter fizyczny, nie wyobrażeniowy, jakiego się spodziewałem, więc przecieranie oczu niczego nie zmieniało.

Tak też mijały kolejne godziny i faza wkrótce zbliżała się do szczytu. (Nie będę oczywiście opisywać wszystkiego, gdyż nie o to tu chodzi). Wówczas zauważyłem, że moja świadomość jest niezwykle pobudzona, dużo bardziej, niż w życiu codziennym. LSD to zupełna odwrotność zamulających i usypiających środków, takich jak alkohol czy marihuana. W końcu moja jaźń była już tak wysoko, że znalazłem się ponad Otchłanią. Nie byłoby to jednak niczym nowym, gdyby nie fakt, że zrobiłem to nie tracąc połączenia ze swoim indywidualnym umysłem! To znaczy, że miałem perspektywę Boga (nieskończoności) i swojego ciała (skończoności) jednocześnie. Rozpłynąłem się w Miłości, która połączyła Ducha i materię, Nuit i Hadita.

Spoglądałem na świat fizyczny przed moimi oczami i był on niczym sen. Doznałem czegoś, co mógłbym nazwać świadomym snem na jawie. Co więcej, wcześniejsze wyjścia ponad Daat były w czasoprzestrzennej rzeczywistości krótkimi chwilami, tutaj zaś ten stan utrzymywał się już godzinę i nie zapowiadało się, by szybko miał się skończyć. W końcu dla mojego niedualnego umysłu ukazały się istoty z Wielkiego Białego Bractwa, z jakimi miałem kontakt. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie w pełni, że tym przecież właśnie są – Braćmi Światła. Pojawił się nawet Lon! (Co prawda, nie pytałem go o to, ale nie twierdzę, jakoby pojawił się osobiście – owe istoty przybrały taką formę najpewniej ze względu na mój szacunek wobec niego).

Oczywiście, wszystko działo się w niedualnym umyśle, więc nie było tu jako tako żadnego czasu, żadnej przestrzeni czy żadnej osoby, tylko ja sam, jako Bóg, zawieszony w Wiecznym Teraz, mówiący do samego siebie, jako człowieka. Zostałem poinstruowany, iż ten moment jest moją inicjacją na stopień Magusa, gdyż spełniłem warunek zdobycia kolejnego stopnia, czyli doprowadziłem inną osobę – mojego kolegę, którego poczęstowałem tą substancją – do doznania Jedności. Uprzedzam tu od razu, że wcale nie uważam, jakoby stał się on Mistrzem Świątyni tylko dlatego, że się zaćpał, nie przechodząc w ogóle poprzednich stopni. W tamtym momencie nie miało to jednak znaczenia, gdyż ja ujrzałem Boga w nim, a on Boga we mnie.


Success is thy proof!

Około 5 godzin po wzięciu substancji, moja faza zaczęła słabnąć i rozeszliśmy się wszyscy do swoich domów. Byłem po tym wszystkim mocno roztrzęsiony – był to ogromny szok. Nie spodziewałem się aż tak dobrego efektu i wręcz zacząłem od razu w niego wątpić. Uznałem, że po prostu się zaćpałem i każdy mógłby doznać w ten sposób tego samego. Kolejne dni zaczęły mnie jednak wyprowadzać z błędu, jakoby było to tylko zwykłą halucynacją. Nasz trzeci kolega bowiem nie miał tak cudownie duchowych doznań, a bardziej wizualne, na jakie się właśnie nastawił. Jak z rękawa wysypało się też wiele innych osób, które miały przygodę z LSD i nie doświadczyły niczego takiego, a już na pewno nie w takim stopniu.

Zacząłem się zastanawiać, czy gdybym wziął ten specyfik przed zostaniem MT, to czy również miałby tak silny efekt. Na przykładzie innych poznanych osób doszedłem do wniosku, że raczej nie. Zrozumiałem wtedy dwa z trzech czynników decydujących o psychodelicznej fazie, w jakie później wtajemniczyły mnie zapisy Timothy’ego Leary’ego – warunki zewnętrzne i nastawienie. (Trzecim jest dawka). Jako że byłem już Mistrzem Świątyni, a w dodatku nastawiłem się na duchowe doznanie, to też niecałe 150ug okazało się wystarczające, aby wynieść moją świadomość ponad Otchłań, po czym utrzymać ją tam i uczynić z fazy magiczną inicjację.

Wciąż wątpiłem, ale wkrótce później moje praktyki przybrały nowy wymiar. Praca z enochiańskimi etyrami zaczęła wywierać na mnie skutki prekognicyjne. W końcu miałem sen (jak się później okazało – proroczy), który zapowiadał, iż w dość nietypowy sposób – bowiem za pośrednictwem Magicznego Słowa, jakie uzyskałem przy inicjacji – zdobędę nową książkę Lona, jaka zbiegiem okoliczności wyszła niedawno na polski rynek (co ciekawe, po zaledwie 6 miesiącach od wydania oryginału). Tak też się stało. Wreszcie, po zapoznaniu z treścią, która zdawała się przemawiać do mnie w niedualny sposób, zaakceptowałem w końcu stopień Magusa i (niecały miesiąc po inicjacji) złożyłem przysięgę dla tego stopnia, iż uczynię każde swoje Działanie wyrazem mej Magicznej Formuły.


Autor: Frater L.V.X.

4 comments

  1. belzebup · July 15, 2016

    Trudno mi w to wszystko uwierzyć, jeszcze trudniej mi sobie to wszystko wyobrazić. Niemniej jednak historia bardzo ciekawa i wielce inspirująca. Najbardziej niezrozumiałą kwestią jest dla mnie decyzja o powrocie spoza Otchłani. Oczywiście w jakiś sposób rozumiem, że “z góry” wszystko musi wyglądać inaczej, jednak na obecnym poziomie świadomości nigdy nie zdecydowałbym się na dalszą wegetację na tym łez padole. W moim pojęciu ostatecznym celem duchowego rozwoju jest w końcu uwolnienie się z tego kręgu Samsary. A funkcjonowanie oświeconego człowieka w “normalnym” życiu, zmaganie się z codziennymi sprawami i problemami jest dla mnie nie do wyobrażenia. Poza tym nieprawdopodobne wydaje mi się osiągnięcie takiego poziomu będąc zmuszonym do uczestnictwa w codziennej normalnej egzystencji. Ale może pracowałeś na to więcej niż jeden żywot 😉

    Dla jasności, nie zarzucam Ci bajkopisarstwa, po prostu piszę, jak to wygląda z mojej perspektywy.

    Ja magią w jakiś sposób interesuję się od -nastu lat, praktykuję w jakimś stopniu od kilku, ale wydaje mi się, że niczego nie osiągnąłem. Przychodząc zmęczonym po pracy zwykle nie mam siły na jakąkolwiek praktykę. Staram się coś robić od dawna, ale trudno to nazwać regularną praktyką. A w tej materii dyscyplina i rutyna to chyba podstawa. Oczywiście brak czasu i sił to w jakimś stopniu wymówka, bo czasu każdy sporo marnuje na rzeczy zbędne (a co może być ważniejsze niż dążenie do oświecenia), a siły też można znaleźć. Niemniej jednak jakaś wewnętrzna inercja hamuje moje działania, brak mi motywacji. Z jednej strony teoretycznie trudno o większą motywację niż samodoskonalenie i dążenie do oświecenia. Z drugiej, po jakimś okresie praktyki cel wydaje się tak odległy i niejasny, że trudno w ogóle podtrzymać wiarę w jego realność. Czasem w ogóle tracę wiarę w realność magii czy jakiejkolwiek “duchowości”, nie mówiąc już o tak mitycznych dla mnie kwestiach jak Oświecenie. Mimo, że jakieś tam efekty odczuwam, są to efekty raczej nienamacalne i bardzo subiektywne. Błędem jest też pewnie, że próbuję za dużo na raz, przez co nie mogę skupić się na konkretnych praktykach, aż w końcu przestaję robić cokolwiek. Próbowałem różnych dróg, a na każdej brakowało mi systematyczności. Myślę, że na magicznej ścieżce bardzo łatwo się zgubić bez nauczyciela, który powie “rób to i to tak długo, aż się nauczysz”, “nie przejmuj się, że na razie nie widzisz efektów” i który zmusi do regularnej pracy. Taki ze mnie niewierny Tomasz (i leniwy).

    Sorry za przydługawy wywód i gorzkie żale, ale to miało być wprowadzenie do kilku pytań, które zamierzam zadać. Może niektóre będą zbyt osobiste lub po prostu głupie – jesli tak uznasz, to nie odpowiadaj. Jednak cała ta “autobiografia” jest bardzo osobista, więc postanowiłem je zadać – po części z czystej, grzesznej i bezproduktywnej ciekawości, a po części dlatego, że może odpowiedzi jakoś mi pomogą.

    1) Czym zajmujesz się na codzień? Nie pytam konkretnie, chodzi mi o to, czy np. pracujesz na pełen etat i udało Ci się to pogodzić z magiczną pracą?

    2) Ile lat trwała Twoja przygoda na magicznej drodze i jak dużo czasu dziennie/tygodniowo poświęcałeś na praktyki?

    3) Jakie konkretnie to były praktyki (poza MROP)? Przeszedłeś przez cały kurs Bardona? Przeprowadzałeś regularnie ROH, RŚF? Medytowałeś?

    4) Z perspektywy czasu i Twojego obecnego poziomu, jakie praktyki uważasz za najważniejsze/najskuteczniejsze dla początkującego, leniwego adepta z małą ilością wolnego czasu i energii? 🙂 Czy uważasz np. że codzienny MROP to podstawa, czy może lepiej na początku opanować dobrze kontrolę oddechu, pranajamę, asanę i kontrolę myśli?

    5) Czy miałeś momenty zwątpienia, a jeśli tak, jak sobie z nimi radziłeś?

    4) Pytanie odnośnie kursu Bardona: czy uważasz, że stworzenie Zwierciadła Duszy i wyeliminowanie wszystkich swoich wad ma tak kluczowe znaczenie dla dalszej praktyki, jak twierdzi autor? Czy faktycznie praktyka z żywiołami może być bez tego niebezpieczna? Jak to osiągnąłeś, po czym poznałeś, że sukces jest wystarczający? Życiorys autora raczej mija się z tezami książki, a ja sam wiem, że wielu wad mojego charakteru być może nigdy nie opanuję.

    5) Mam trudność w przypisaniu konkretnych wad charakteru do żywiołów. Czy jest to aż takie istotne z punktu widzenia dalszej praktyki? Bardon zaleca walkę z naszymi słabymi punktami raczej za pomocą autosugestii lub siły woli, nie przypominam sobie żadnych metod równoważenia w sobie sił poszczególnych żywiołów itp.

    6) Mój słaby punkt: kontrola umysłu. O ile dość dobrze opanowałem bezruch i kontrolę oddechu, o tyle nie potrafię opanować małpiego umysłu. Mogę skupić wzrok na jakimś obiekcie/obrazie/karcie tarota przez 10 minut, ale myśli w tle nadal podążają swoim torem. Kiedy skupiam się na zwizualizowanym obiekcie, obiekt dość szybko zaczyna się rozmywać, zmieniać kształty itd. Nawet jeśli utrzymam jego ogólną postać, to i tak w tle cały czas trwa gonitwa myśli. Jakieś rady?

    Mógłbym tak jeszcze całymi stronami, ale i tak spłodziłem już potwora, więc tutaj zakończę. Przepraszam za zamęczanie pytaniami, zwłaszcza w miejscu raczej do tego nie przeznaczonym. Wiedz zatem, że jeśli nie masz czasu lub chęci na nie odpowiadać, czy nawet tego czytać, to się nie obrażę 🙂 Jeśli jednak będziesz w stanie udzielić mi jakichkolwiek wskazówek, to będę dozgonnie wdzięczny (a może nawet dłużej).

    Poza tym szacunek, że Ci się chce.

    Pozdrawiam.

    Like

  2. magus11 · July 16, 2016

    Co jakbym Ci powiedział, że już jesteś wolny od Samsary? Nie jest to kłamstwo – w pewnym sensie jest to prawdą. Wszystkie możliwości dzieją się jednocześnie, a Ty decydujesz, której chcesz doświadczać w sposób bezpośredni. Aby uwolnić się od Koła Fortuny, konieczne jest zdecydowanie o tym, iż JUŻ jest się od niego wolnym – w ten sposób ustanawiasz się w rzeczywistości, w której tak właśnie jest. Żeby znaleźć, trzeba przestać szukać. Napiszę o tym jeszcze w kolejnych częściach.

    Sądzę, że żadna wewnętrzna inercja Cię nie hamuje – Ty to robisz. Człowiek składa się z działań, uczuć, myśli i tendencji, gdzie każde kolejne jest przyczynowe dla poprzedniego. Oznacza to, że działania zależą od uczuć, uczucia od myśli, myśli od tendencji, a tendencje od działań. W ten sposób działając tak, a nie inaczej, kształtujesz swoje tendencje i przyszłe działania – Karma. Pozwól sobie na naruszenie tego koła i zacznij myśleć o tym, iż wszystko idzie doskonale, rozbudź emocjonalny stan zadowolenia i zacznij się zachowywać tak, jakby rzeczywiście tak było (nawet jeśli nie jest). Udawaj, że jesteś już oświecony (czy jaki tam chcesz), a rzeczywistość, podług zasady analogii, będzie musiała odzwierciedlić Twój wewnętrzny stan. Pamiętaj, że “to wszystko jest w Twojej głowie!”, “…po prostu nie wiesz, jak wielką masz głowę”.

    Odpowiem teraz na Twoje pytania:

    1) Pracuję w pełnym wymiarze czasowym, w chwili obecnej nawet w miejscu oddalonym od mojego mieszkania o godzinę drogi autobusem. Na tym etapie nie stanowi to żadnego problemu, ponieważ praktyką magiczną może być jakakolwiek czynność. Nie jestem już człowiekiem zajmującym się magią, a magiem zajmującym się życiem. Wcześniej wyglądało to różnie, ale niemal zawsze udawało mi się znaleźć chwilę na praktyki. Kluczową w tej kwestii wydaje mi się zmiana sposobu myślenia na magiczny. Magia musi być po prostu tak bardzo oczywista, że myślisz o świecie przez jej pryzmat. W takiej sytuacji niemożliwe jest zapomnienie o praktyce, czy zostanie odciągniętym od niej przez jakieś materialne sprawy. Gdy ma się problem z regularnością i zaadaptowaniem magicznego sposobu myślenia do życia, dobrze jest zrobić sobie magiczne odosobnienie. W jakiś wolny weekend wybierz się w samotne miejsce i praktykuj cały dzień, robiąc przynajmniej 150 MROPów i 150 RŚF. Efektem oczywiście będzie silne odrealnienie, ale po takiej przygodzie zrobienie jednego powtórzenia każdego rytuału będzie pestką.

    2) Jak pisałem w pierwszej części, w pewnym sensie praktyczna magia towarzyszyła mi od samego początku życia, przez spontaniczne doznania świadomych snów po osiągnięciu trzeciego roku życia. Za rzeczywistą praktykę uznałbym natomiast jakieś 7 ostatnich lat. Znaczenie regularności w praktyce odkryłem bardzo wcześnie, gdy zauważyłem, jak wiele można się nauczyć w bardzo krótkim czasie, jeśli poświęca się na praktykę chwilę każdego dnia. Początkowo oczywiście nie zawsze trzymałem się tego, opuszczając dni, ale stopniowo doszedłem do momentu, gdy życie stało się nieprzerwanym rytuałem.

    3) Naprawdę ciężko wymienić wszystkie moje praktyki, ale te, które towarzyszyły mi najdłużej, to MROP i RŚF (MROH był trzeci, ale pojawił się dużo później). Poza tymi, przeważnie zmieniałem swój magiczny repertuar każdego miesiąca. Z czasem praktyka stała się też bardziej “rozrzedzona”, bo poza rutynowymi działaniami, w ciągu dnia wykonywałem też mnóstwo spontanicznych ćwiczeń. Całego systemu Bardona nie przerobiłem. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie jest konieczne opanowanie wszystkiego na 100%, wystarczy tylko pewna określona sprawność w podstawowych działaniach.

    4) Osobiście największy progres zrobiłem przy praktyce rytualnej. Sądzę więc, że dobry rytuał stanowi idealny wehikuł inicjacyjny dla ucznia i jest w stanie nauczyć go wszystkich innych pobocznych kwestii. Na początek wydaje mi się to zatem najlepsze, ale oczywiście w końcu odejdzie się od tego na rzecz “spontanicznej magii”. Poza tym, uważam, że bardzo niedoceniane są magiczne przysięgi, podczas gdy ich moc oddziaływania jest wielka.

    5) Kiedyś jakieś na pewno były, ale bardzo dawno. Przeważnie chyba nie radziłem sobie z nimi w żaden konkretny sposób – samoczynnie zawsze po nich następowała jakaś znacząca przemiana. Z drugiej strony, wszystkie najważniejsze wydarzenia mojej inicjacji następowały chyba właśnie po takim momencie zwątpienia.

    6) Zgadzam się z tym, że Zwierciadła Duszy są bardzo ważne, ale to praktyka na całe życie. Eliminacja wad to chyba jednak małe nieporozumienie. Nie chodzi o usuwanie jakichś obiektywnie negatywnych cech, a raczej kształtowanie osobowości do postaci, jaka nam wewnętrznie odpowiada. To pozwala na przejawienie się w nas Świętego Anioła Stróża i daje kontrolę nad elementami. Jednak jak mówię – z czasem zmieniają się nasze wartości i cecha, która zawsze wydawała się dobra, później może okazać się niechcianą. Nie ma tutaj zatem wyznacznika sukcesu – trzeba się stale obserwować i transmutować. Trzeba być po prostu w zgodzie ze sobą. Jeśli się nie jest, to praca z elementami powoduje tylko przykrości.

    7) Przypisywanie cech do elementów ma Cię uczyć o tym, jak wpływają one na Ciebie i przy odpowiedniej wprawie pozwala monitorować stan Twojej harmonii. Praktyką, o jakiej mówisz, jest przecież oddychanie elementami z kroku trzeciego.

    8) Zaczynaj praktykę od biernej obserwacji, aż potok myśli się trochę uspokoi, a dopiero później zacznij koncentrację.

    – L.V.X.

    Liked by 1 person

  3. Artur · October 23, 2016

    Hmmm… to nieco dziwne dla mnie. Dziękuję, za wszystko, co napisałeś, ale po kolei.
    Zastrzegam, że też się rozwlokłem – ale “chodzi o to aby odrobinę nieskończoności zmieścić w sekwencyjnej rzeczywistości” (Rawn Clark kiedyś coś takiego napisał, cytat z mojej pamięci a nie z jego artykułu, ale ma swój urok).

    Po przeczytaniu Twoich materiałów napisałem coś takiego (to miał być komentarz do FAQ o otchłani:

    ———————————————————————
    Pytania do L.U.X.
    ———————————————————————
    Nie wiem za dużo o modelu rozwoju duchowym by Crowley. Dużo bardziej interesował mnie Steiner.

    Miałbym prośbę o odniesienie się do etapów rozwoju duchowego opisanych przez Rudolfa Steinera. Mówi on o Strażnikach Progu:
    – Mniejszym Strażnikiem Progu – określanym mianem Cienia – odzwierciedlającym nasze lęki obawy, złe strony. Rozwój duchowy w relacji do niego polega na przekształceniu tego Cienia (aż do usunięcia wszystkich negatywnych cech – no, powiedzmy, że do momentu “wybielenia”) i następnie jego integracji z naszą osobowością.
    – Większym Strażnikiem Progu – stojącym na straży przed wejściem do świata duchowego (Raju/Nieba). Po zintegrowaniu naszego “cienia” stajemy przed Większym Strażnikiem Progu, który został określony jako Archanioł Michał. Zabrania on wejścia do świata duchowego aż do wypełnienia naszej karmy/zużycia wszelkiego naszego doświadczenia / energii / możliwości na rzecz rozwoju ludzkości.

    Gdy wypełnimy naszą karmę i zużyjemy wszelką energię lub zajdą takie okoliczności w Absolucie, że będzie to już dopuszczalne, to wtedy “Bramy Niebios” zostają dla nas otwarte i możemy wejść do świata duchowego – jest to określone jako ścieżka “Prawej Ręki”.

    Jeśli mimo zakazu na mocy naszej decyzji wstąpimy do świata duchowego, to nasze doświadczenie/energia itd. i tak zostanie wykorzystane dla rozwoju ludzkości, ale my zostajemy oddzieleni od linii rozwojowej ludzkości – nie wiadomo, co się z taką osobowością dzieje, ale z punktu widzenia naszej rzeczywistości i istot kroczących ścieżką Prawej Ręki taka osobowość jest unicestwiona, a to, co pozostało na naszej płaszczyźnie z takiej osoby powoli się degeneruje. Jest to określone mianem ścieżki Lewej Ręki.

    Z mojej perspektywy Mniejszy Strażnik Progu odpowiada Choronzonowi a Większy Strażnik Progu – Aniołowi Stróżowi. W sumie Archanioł Michał to też Anioł, tylko, że większy;-). Co do sekwencji zdarzeń to przedstawiłeś rzecz raczej odwrotnie, ale zastrzegłeś, że zdarzenia mogą mieć inną kolejność i jest to dla mnie do przełknięcia – czas jest tylko jednym z wymiarów i w wiecznym tu i teraz pewnie jest to bez znaczenia, lub dokładniej ma to o tyle znaczenie o ile jest nam to pomocne.

    Mam natomiast mętlik ze ścieżkami – Lewa/Prawa.
    O ile kojarzę (i o ile się nie mylę) Crowley negatywnie wypowiadał się o tych, co idą ścieżką Prawej Ręki – to chyba oni są Czarnymi Braćmi.

    Jak sam byś to określił? Na której ścieżce byś się postawił (w swojej definicji ścieżki)?
    Zawsze myślałem, że przekroczenie otchłani to oderwanie się od losu ludzkości – co jak co, ale po tym co tu przeczytałem nie napiszę, że w jakimkolwiek sensie oderwałeś się od ludzkości.

    Dla mnie otchłań, to dylemat wędrowca z zagadki o dwóch braciach mieszkających na rozstaju – wiadomo tylko, że jeden mówi prawdę, drugi kłamie. Kluczem do wyjścia z dualizmu sytuacji jest właściwe pytanie. Jak ono powinno brzmieć?

    ———————————————————————
    koniec pytania
    ———————————————————————
    Nie wysłałem mojego komentarza, bo w sumie to niekoniecznie o tym chciałem napisać. (Choć z intelektualnego punktu widzenia fajnie byłoby poznać Twoją odpowiedź. Twoje słowa jakoś trafiają do mnie, więc mogłyby uporządkować mój obraz rzeczywistości.)

    Gniotło mnie, że nieszczęśliwy los odebrał mi zdolności i umiejętności błyskawicznego oświecenia i męczę na tym łez padole już wiele lat itd. itp.. Gdyby nie to, że mam poważne wątpliwości co do reinkarnacji to powiedziałbym, ze zła karma.

    Jednak do świadomości przenikać zaczęły pewne idee, myśli, inspiracje, czy jak je zwał podpierane pewnymi wspomnieniami i doświadczeniami sugerujące, że męczę się na własne życzenie i wystarczy abym zauważył, że jest inaczej. Proces tego doświadczenia już zupełnie umyka moim umiejętnościom ich wyrażenia.

    Niemniej jednak zapisałem, to, co powyżej, aby nie zginęło, i zająłem się rzeczami bardziej praktycznymi w postaci przygotowań do imprezy. Właśnie się skończyła.

    Teraz wróciłem do tego, co zapisałem wcześniej, i pomyślałem, że najpierw przeczytam komentarze – tak na prawdę liczyłem na Twoje odpowiedzi i to, co mogę w nich znaleźć, a nie na pytania ludzi nieoświeconych. Ale w sumie wypada od nich zacząć. I trafiłem tu – zacząłem czytać żale adepta, który ma dążenia, aspiracje i ogólnie się stara. Ale mu nie wychodzi. Skarży się na swoją karmę. I znałem odpowiedź. I potem ją przeczytałem – oczywiście ujętą w słowa a nie tylko jako przebłysk intuicji…

    Podobno jeżeli człowiek zaczyna szukać Boga, oznacza to, że Bóg już go odnalazł.

    ———————————————————————
    Czy właściwym pytaniem będzie:
    “Jak uświadomić sobie tą Prawdę, że już jestem oświecony?”
    czy też to tylko kolejna sztuczka rozumu?
    ———————————————————————

    Acha – i dziękuję, za wszystko, co napisałeś.

    Like

    • magus11 · October 27, 2016

      Jeśli nie masz nic przeciwko, bylibyśmi jednak wdzięczni za umieszczenie pierwszego pytania w sekcji komentarzy artykułu o Przekraczaniu Otchłani, gdzie ja wstawiłbym później także swoją odpowiedź. W ten sposób przyszli czytelnicy, którzy mogliby mieć podobne wątpliwości, znajdą to w bardziej odpowiednim miejscu.

      Właściwie to odpowiedź na Twoje pytanie znajduje się w tym samym komentarzu, do którego się odwołujesz: Musisz zacząć zachowywać się tak, jakbyś był już oświecony, a przyjdzie ono samo. Widzisz, gdy przyznasz przed sobą całkowicie szczerze, że przecież już jesteś oświecony, to będzie to właśnie wtedy, kiedy faktycznie doznasz oświecenia. Oczywiście, jest wiele metod praktycznej magii lub medytacji, które mogą w tym pomóc i nad artykułem na ten temat pracuję w tej chwili (publikacja niestety się przeciągnie); zobacz też moją “Wymówkę Czasu“. W części 4 Pamiętnika Głupca zaznaczyłem, że Otchłań jest wiecznym stanem wątpliwości, pytaniem – “Kto to mówi?” – które zadawane ustanawia człowieka “poniżej Otchłani”. Udawaj więc, że nie masz żadnych wątpliwości i zacznij czytać wszystkie oświecone traktaty w sposób taki, jakbyś naprawdę rozumiał ich treść – naucz się myśleć w sposób, w jaki myślą osoby oświecone (jeśli jakieś “oświecone poglądy” z jakiegoś powodu wydadzą Ci się głupie, błędne, czy cokolwiek, możesz napisać do nas, a postaramy się to rozjaźnić) – a wówczas wejdziesz w odpowiedni stan i wykonasz kwantowy skok świadomości bez problemu. Działaj pewnie, jak dyktuje Ci intuicja, gdyż ona jest głosem Twojego Wyższego Ja. Gdy działasz pewnie, ustanawiasz się w prądzie Prawdziwej Woli (patrz Crowley) i zgodnie z tym wchodzisz na najkrótszą drogę do Zjednoczenia z Bogiem. Pamiętaj, aby całkowicie ufać sobie, gdyż tylko w ten sposób możecie dokonać Alchemicznych Zaślubin ze swoim Stróżem.

      – L.V.X.

      Like

Napisz Wiadomość | Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s